powrót

|
Maria
Jadwiga Czarnocka
1914-1998
|
Biogram do
publikacji w: Encyklopedia Chełma, t. I
[ludzie]:
Maria
Jadwiga Czarnocka [1914 – 1998],
nauczycielka, profesor szkoły średniej.
Urodziła
się w rodzinie nauczycielskiej 4. 12. 1914 r. w Żyrardowie jako
córka Józefa Perzyny i Kazimiery z Ulatowskich,
wówczas uchodźców wojennych z Łodzi. Rodzina Perzynów okres I
wojny światowej spędziła w Peczarze na Podolu, w majątku hr.
Franciszka Salezego Potockiego,
gdzie Józef otrzymał stanowisko nauczyciela domowego i wychowawcy
syna hrabiego, a Kazimiera uczyła w miejscowej szkole polskiej,
obejmując później jej kierownictwo. Po odzyskaniu niepodległości
Józef Perzyna bierze czynny i ofiarny udział w organizacji
szkolnictwa i oświaty w odrodzonej Rzeczypospolitej, m.in.
organizuje preparandę nauczycielską w Opatówku koło Kalisza i
kieruje seminarium nauczycielskim w Leśnej Podlaskiej. W
międzyczasie [lata 1925 – 1931] Perzynowie mieszkają i uczą w
Chełmie. Prócz
Jadwigi [używała na co dzień drugiego imienia] Perzynowie mieli
starszą córkę Zofię, później nauczycielkę jęz. łacińskiego,
m.in. w II Liceum Ogólnokształcącym w Chełmie
[pocz. lat 60.] i syna Tadeusza [1920 - 1941]. Jadwiga
uczęszczała m.in. do Żeńskiego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi w
Chełmie, maturę uzyskała w Państwowym Gimnazjum Żeńskim im.
Emilii Plater w Białej Podlaskiej [1934], studiowała farmację, a
następnie filologię niemiecką na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie
dokończyć studia i uzyskać stopień magistra filozofii mogła
dopiero w r. 1950. Pracę
nauczycielską rozpoczęła jeszcze jako studentka we wrześniu 1939
r. w gimnazjum i liceum pedagogicznym w Leśnej Podlaskiej, a po
zamknięciu tych szkół przez niemieckiego okupanta, należała do
grona osób najbardziej zaangażowanych w tajne nauczanie. Po
zakończeniu okupacji niemieckiej w Leśnej [1944], uczyła w
tamtejszym liceum pedagogicznym. W 1945 r. zawarła ślub z
Mieczysławem Czarnockim [1914 – 1999], nauczycielem gimnazjum
państwowego w Leśnej. Syn, Andrzej Czarnocki [ur. 1946], prawnik i
politolog, dr hab. nauk hum., profesor nadzwyczajny w Zakładzie
Stosunków Międzynarodowych UMCS w Lublinie. W 1952
r. uzyskała dyplom nauczycieli szkół średnich i otrzymała
uprawnienia zawodowe do nauczania języka i literatury niemieckiej.
Przywiązana do tradycyjnych wartości polskiej kultury, głęboko
religijna, źle znosiła atmosferę nacisków władz w kierunku
komunistycznej indoktrynacji młodzieży i sowietyzacji polskiej
oświaty. Dlatego też wraz z mężem zdecydowała się w tym samym
roku wystąpić ze służby w oświacie i przez 2 lata pozostawała
bez pracy. Gdy
jednak małżonkowie Czarnoccy za namową i z pomocą przyjaciół
ostatecznie zdecydowali się powrócić do szkolnictwa, J. Cz. od 1.
09. 1954 r. objęła stanowisko nauczyciela jęz. niemieckiego w
Liceum Ogólnokształcącym im. St. Czarnieckiego w Chełmie. Od tego
momentu na stałe związana z Chełmem, uczyła w tymże liceum do
1978 r. Z dniem 14. 10. 1974 r. została powołana na stanowisko
profesora szkoły średniej. Minister Oświaty i Wychowania przyznał
jej w 1976 r. nagrodę stopnia pierwszego za wybitne osiągnięcia w
pracy dydaktycznej i wychowawczej. Odznaczona
m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Medalem
Komisji Edukacji Narodowej. Nieliczne,
wolne od obowiązków chwile, poświęcała lekturom. Była
miłośniczką poezji Jana Kasprowicza. Z filozofów ceniła Nikołaja
Bierdiajewa za jego trafną i przenikliwą diagnozę istoty
sowieckiego komunizmu. Zmarła w Chełmie 9. 07. 1998 r. i spoczęła
w grobie rodzinnym na cmentarzu przy ulicy Lwowskiej. W
ocenie dawnych uczniów J. Cz. była „osobą niezwykłej dobroci i
nieprzeciętnej skromności, cechującej ludzi zacnych i wielkich”
[Echo Leśniaków, nr
6, 1997, s. 11].
Materiały z
archiwum rodzinnego w posiadaniu Andrzeja Czarnockiego. M.
Czarnocki: Szkice do wspomnień. Wyd. Anna
Wepa-Pinter. Chełm 2000, s. 18-19, 23-24, 64, 68-78, 86,
88-89. Z. Książek: Życie wierne ideałom. Maria Jadwiga
Czarnocka [1914-1998], [w:] Pro Patria. Pismo Ziemi
Chełmskiej, 1998, nr 7-8, s. 24-25. Księga pamiątkowa
Czarniecczyków, t. III, Chełm 2000, s. 189-192. D. Sikora:
Szkolnictwo polskie podczas okupacji hitlerowskiej w powiecie Biała
Podlaska, [w:] Rocznik Bialskopodlaski, t. VII, 1999, s. 144.
J. Sroka: Leśniacy. Zakład kształcenia nauczycieli w Leśnej
Podlaskiej 1916-1970. Biała Podlaska 1990, s. 148 [portret],
322-323, 326, 345, 401.
[opracował:
Andrzej Czarnocki]
* * *
Życie wierne ideałom
Osoba, o której mówi to wspomnienie, znana części
społeczeństwa chełmskiego jako długoletnia nauczycielka jęz. niemieckiego w I
Liceum Ogólnokształcącym im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie, zasługuje na to,
by stała się znaną szerszemu ogółowi, jako wypróbowana wartość ludzka, którą
można się chlubić. W dość zmiennych kolejach losu, o czym decydowały
burzliwe lata I, II wojny światowej i następne, Maria Jadwiga Czarnocka przyjęła
w młodości niewzruszoną postawę człowieka, świadomego odpowiedzialności za swe
życie, które chciała uczynić wiernym wyznawanym zasadom.
Maria Jadwiga, córka Józefa i Kazimiery Perzynów,
urodziła się w drodze w pobliżu Żyrardowa, gdyż małżonkowie z obawy przed
zbliżającym się frontem skierowali się na Podole do Peczary, majątku hrabiego
Franciszka Potockiego, gdzie Józef Perzyna objął posadę nauczyciela domowego i
wychowawcy syna hrabiego, Ignacego Potockiego. Żona hrabiego, Maria
Małgorzata z Radziwiłłów Potomka, została chrzestną matką przywiezionego
maleństwa, a w swym "Pamiętniku" ciepło wspomina rodzinę Perzynów,
która pozostaje u chlebodawcy do chwili wyjazdu Potockich do Krakowa w r.
1918. Perzynowie wracają do wolnego już kraju, gdzie w Opatówku koło
Kalisza Józef Perzyna obejmuje kierownictwo preparandy
nauczycielskiej. W latach następnych Perzynowie zamieszkują już w
Chełmie. Józef jako nauczyciel matematyki w Seminarium Nauczycielskim, żona
Kazimiera w szkole podstawowej im. Stanisława Konarskiego. W tym okresie Jadwiga
(używała drugiego imienia, oczarowana postacią królowej Jadwigi Jagiellowej)
uczęszczała do Żeńskiego Gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Gdy rodzice
jej przenieśli się do Leśnej Podlaskiej, Jadwiga kontynuowała naukę w Państwowym
Gimnazjum Żeńskim im. Emilii Plater i tam złożyła egzamin dojrzałości, po czym
podjęła studia na Uniwersytecie Warszawskim, początkowo na farmacji, następnie
na filologii niemieckiej wydziału filozoficznego. Wybuch II wojny
przerywa studia, które podejmuje i kończy w roku 1950 dyplomem magistra
filozofii w zakresie filologii niemieckiej . W latach wojny prowadzi
tajne nauczanie w Białej Podlaskiej, natomiast w latach 1944 - 1952 uczy w
Leśnej także języka polskiego oraz historii, co świadczy o szerszym zakresie jej
wiedzy humanistycznej. Dnia 25 grudnia 1945 r. odbywa się jej ślub z
Mieczysławem Czarnockim, kolegą szkolnym, absolwentem SGH w Warszawie, w latach
następnych także nauczycielem. Gdy w politycznych układach powojennych
wtargnął do Polski system stalinowski wraz ze swymi praktykami, stosowanymi
również w polskim szkolnictwie, Jadwiga przenosi się do rodziców, zamieszkałych
wtedy w Zagórowie, powyżej Słupca. Do szkolnictwa powraca w roku 1954
jako nauczycielka jęz. niemieckiego w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stefana
Czarnieckiego w Chełmie, gdzie pracuje nieprzerwanie do 1978 roku czyli do
emerytury (obdarowana typowymi PRL-owskimi odznaczeniami). Echa jej
wcześniejszej pracy w Leśnej Podlaskiej znalazły wyraz w miejscowej prasie
("Echo Leśniaków" nr 6, 1997 r.), oceniającej absolwentów Liceum
Pedagogicznego tamże, gdzie się czyta opinię o Marii Czarnockiej:
"Należy do najbardziej zasłużonych nauczycieli, ludzi bardzo
poważnych o trwałym dorobku i nie przemijających wartościach, przekazywanych
młodzieży szkolnej w okresie okupacji i w latach powojennych. Jest osobą
niezwykłej dobroci i nieprzeciętnej skromności cechującej ludzi zacnych i
wielkich". Aby obraz był pełniejszy, należy tę
utrafioną opinię poszerzyć o inne cechy, wzbogacające duchowy portret tej osoby.
A więc pełniej rysowała się sylwetka Jadwigi na tle rodziny, w kręgach
koleżeńskich, w kontaktach z przyjaciółmi, w postawie pedagoga, w opinii
uczniów, także w stosunkach sąsiedzkich, co również bywa miarodajne. Cechą
dominującą we wszystkich okolicznościach była szczera, niekłamana życzliwość
Jadwigi do ludzi, płynąca z dobroci serca. To serce nie znało nieufności, co
przejawiało się w dosyć specyficznym stosunku do uczniów jako dowód pełnego
zaufania, co oni uchwycili jako cechę raczej rzadką, a co ich obowiązywało.
Także postawa Jadwigi, nacechowana osobistą kulturą zobowiązywała. Takie metody
wychowawcze towarzyszyły jej pracy nauczycielskiej. Wydawało to obfite owoce w
sukcesach naukowych, a w życiu prywatnym przejawiało się jako trwałe związki
przyjaźni, których czas nie osłabiał. Życzliwość Jadwigi wyrażała się
w chęci niesienia pomocy każdemu, kto o nią prosił. Uczynna, nie odmawiała swej
usługi. Służyła więc swą wiedzą, swą znajomością języka niemieckiego osobom,
proszącym o przetłumaczenie tekstów w tym języku, często trudnego i zawiłego, ze
względu na specjalistyczną terminologię, co wymagało czasu i kolidowało z jej
zajęciami. Czyniła to bezinteresownie. Także udzielając korepetycji zawsze brała
pod uwagę stopień zamożności drugiej strony. Taką działalność
prowadziła do końca życia. Bardzo zrównoważona, nigdy nie poddawała się
krańcowym nastrojom. Oddana z zapałem każdej pracy, której się podejmowała
łącznie z zajęciami domowymi, wykonywała je umiejętnie,
rzetelnie. Kochała literaturę piękną w obu językach, gromadziła
wartościowe dzieła, uzupełniała nimi zasobny księgozbiór domowy. Do ulubionych
polskich poetów należał Jan Kasprowicz, autor "Księgi ubogich", piewca
urody tatrzańskiej. Dom, który stworzyła, był oazą ciszy, ładu, wzorem
gospodarności. Słynął z gościnności. W związku z tym kontakty z zaprzyjaźnioną
młodzieżą nabierały trwałości i ciągłości także na lata pozaszkolne.
Na osobowość Jadwigi, na jej walory, wpływał szereg
czynników. Jadwiga należała do pokolenia, zwanego przedwojennym, a choć pełny
jego obraz to lata późniejsze, wszakże korzeniami swymi wyrastał z epoki,
legitymującej się walkami o niepodległość kraju, o polską szkołę, w której
przodkowie Jadwigi brali czynny udział, o pilne zachowanie i przekazywanie
tradycji religijnych i patriotycznych. Toteż cechowała Jadwigę głęboka
niewzruszona wiara, ożywiona atmosfera, jaką tworzyły polskie szkoły w latach
20-tych i 30-tych, gdzie nauka religii należała do czołowych przedmiotów, a
wiedza religijna nie zawierała się w podręcznikach, lecz pełniła rolę
drogowskazów życiowych. Towarzyszyły temu organizacje młodzieżowe, literatura
religijna, a na wyższych uczelniach obecność kapelanów akademickich. A
gdy jeszcze dodać, że "idolami" ówczesnej młodzieży były dość
niezwykłe (w dzisiejszym rozumieniu ) ideały, jak ujawniona wtedy światu
"mała" święta Teresa (z różami) i młody, zapalony alpinista Jerzy
Frassati; Włoch, urzekający sprawnością fizyczną i radością życia - to uzupełni
całość atmosfery tamtych lat. Siejba ta zaowocowała w dojrzałych
latach życia młodych Polaków, nie kwestionowanych bohaterów najtragiczniejszej
dla nich przyszłości. Lecz bohaterstwo ma różne oblicza. Gdy po
przepracowaniu wielu lat w szkole zbliżył się czas słabnięcia sił fizycznych,
moc ducha Jadwigi nie osłabła ani na chwilę. Wzmagającej się niesprawności
fizycznej towarzyszył niezmącony spokój, a na słowa współczucia odpowiadała
jednakowo: "przecież to naturalne". Kres przyszedł
nieoczekiwanie. Cicho zamknęła swe życie w zgodzie z sumieniem, któremu się nie
sprzeniewierzyła. W przymglony dzień 10 lipca 1998 r. na cmentarzu
przy ul. Lwowskiej w Chełmie grono najbliższych i liczna grupa wypróbowanych
przyjaciół otoczyła trumnę Jadwigi Czarnockiej, by pożegnać Ją słowami szczerego
żalu. W tej właśnie chwili rozsunęły się chmury i promienie słońca
padły na trumnę. Duch pokoju towarzyszył Jej życiu i pogodnie pożegnał Ją świat.
Mowa wygłoszona przez prof. J. Krzywickiego podczas
uroczystości pogrzebowych ś. p. Marii Jadwigi
Czarnockiej "Żaden człowiek nie jest samoistną
wyspą; każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby
grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło
przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Każda śmierć umniejsza
mnie; albowiem jestem zespolony z ludzkością".
Przyszło nam w udziale żegnać dzisiaj, towarzyszyć w
ostatniej drodze Pani Profesor Jadwigi Czarnockiej. Poświęciła Ona
kilkadziesiąt lat swojego życia pracy z młodzieżą i dla młodzieży. Wyróżniła się
nadzwyczaj solidną i systematyczną pracą. Skoncentrowana była przede wszystkim
na sprawach związanych z dydaktyką swojego przedmiotu. Zorganizowała i
prowadziła pracownię języka niemieckiego. Wyposażyła ją w pomoce naukowe często
za własne środki. W czasie swojej pracy zawodowej miała największe
osiągnięcia dydaktyczne spośród nauczycieli pracujących wówczas w naszym
województwie. Za swoją pracę została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi i Medalem
Komisji Edukacji Narodowej. Swoich uczniów i wychowanków otaczała
opieką i życzliwością nie tylko w czasie nauki szkolnej, ale także podczas ich
studiów, jak i później, gdy stali się oni już ludźmi samodzielnymi. Zawsze
stawiała sobie wysokie cele wychowawcze konsekwentnie wpajając uczniom właściwe
zasady etyczne. Zawsze zorganizowana, uśmiechnięta, perfekcyjna. Nawet
ostatnio, kiedy parę miesięcy temu odwiedziliśmy Ją z grupą kolegów, mimo
choroby, wózka inwalidzkiego, zdobyła się na wiele ciepła, serdeczności,
życzliwości, a przede wszystkim na wspaniałą pamięć o naszej nauce i naszych
losach. Pani Profesor należała do tego pokolenia nauczycieli, które przeszło
cicho i niezauważenie, ale pozostawiło po sobie ogromne wartości etyczne, które
próbujemy często nieudolnie stosować w życiu. Niech mi wolno będzie na
zakończenie tych słów pożegnania zacytować fragment poezji innej naszej Pani
Profesor - Zofii Książek.
"Nic nie przepada żadne
istnienie nie ginie u Tego, który policzył ziarenka piasku
na pustyni i krople wód na oceanach, i wszystkie źdźbła
traw na łąkach, i włosy milionów ludzi ............
U tej Wieczystej Harmonii i Wieczystego Ładu
wszystko jest dostrzeżone i policzone
wszystko, wszystko się mieści w rachunku, w wielkim rachunku
bezbłędnym ....
Śmierć, która zgasiła spojrzenie ... i dla Niej snem
tylko będzie ... i Jej otworzy wierzeje do wiecznej
chwały"
Spoczywaj w pokoju.
* * *
"Jest nadal z nami..."
Tak naprawdę, to jest jeszcze z nami. Skromna,
szlachetna, wzbudzająca ogromny szacunek. Nieprzypadkowo na lekcji języka
niemieckiego z wielkim oddaniem ucałowałam rękę pani prof. Jadwigi Czarnockiej.
W ten sposób pragnęłam wyrazić mój podziw i szacunek z okazji dnia nauczyciela.
Jej zdolności pedagogiczne były produktem niezwykłej osobowości prawego
charakteru, równowagi wewnętrznej, jak też podziwu godnej matczynej intuicji.
Zalety te chlubnie zaowocowały również w życiu prywatnym. Po
trzydziestoletniej rozłące ze Szkołą, moją największą radością było ponowne
spotkanie z panią prof. Jadwigą. Kochana i dobra pamiętała nas wszystkich
dokładnie, a przecież znała setki uczniów! Wraz z małżonkiem prof. Mieczysławem
Czarnockim przywitała nas bardzo uroczyście we własnym mieszkaniu. Z żalem
zrozumiałam, że trudno będzie nadrobić tę długą rozłąkę (najpierw wyjazd do
Krakowa, a potem do Wiednia). Intensywna korespondencja, częste spotkania
klasy 11 b u państwa Czarnockich, wzbogaciły nasze życie duchowe. Odbywały się
przy tradycyjnym torcie orzechowym (którego przepis pieczołowicie przechowuję).
Były oazą przyjaźni i serdeczności. Losy nasze nie były Jej obojętne. Wspominała
często uczniów, których nie miała okazji spotkać od czasów maturalnych. Z
przyjemnością stwierdziłam, że moje koleżanki z klasy: Magdalena Kasz, Ala
Bartosiak, Ela Sztuka zawsze utrzymywały ścisły kontakt z domem profesorów.
Ideały, jakimi kierowała się p. Jadwiga, osoby, które
podziwiała (Matka Teresa z Kalkuty) świadczyły o Jej ogromnym sercu. W maju 1998
r. spełniło się Jej największe marzenie. Mogła odwiedzić panią prof. Zofię
Książek i wspólnie z Nią spędzić popołudnie. Szczęśliwa, podzieliła się tą
niezwykły wiadomością, obie płakałyśmy ze wzruszenia. Jak się wkrótce okazało,
było to spotkanie pożegnalne.
10-go lipca odprowadziliśmy w ciszy i skupieniu p. Prof.
Jadwigę Czarnocką do Kaplicy Starego Cmentarza przy ul. Lwowskiej w
Chełmie. Stałam obok trumny, mogłam pogładzić ją swoją dłonią, co
napełniło moje serce błogością. Przemówienie Janusza Krzywickiego było jednym
wielkim dziełem literackim. Nic dziwnego, jest on wychowankiem sławnego w Polsce
Liceum - prawdziwym Czarniecczykiem!
Anna Wepa Wiedeń, 30 marca 1999 r. |
|
Ostatni wywiad
Od pięciu lat organizowana jest sesja popularnonaukowa
poświęcona gatunkom publicystycznym, której towarzyszy konkurs literacki. W
ubiegłym roku wybranym gatunkiem był wywiad. Postanowiliśmy, by konkurs stał się
okazją do zaprezentowania ludzi, którzy na przestrzeni 84 lat istnienia szkoły
zapisali się w jej dziejach złotymi zgłoskami i przyczynili się do jej
świetności. Wśród złożonych prac znalazł się wywiad z panią. prof. J.
Czarnocką. Długo zastanawiałam się, czy można go wydrukować. Jak zabrzmi głos
człowieka, który od nas odszedł na zawsze... Okazuje się, że brzmi ciepło i
serdecznie. To głos Nauczyciela oddanego młodym ludziom, zatroskanego o kształt
polskiej szkoły, Nauczyciela, który nadal żyje w naszej pamięci. Oni wszyscy są
wśród nas. Ich cienie spacerują dostojnie po zabytkowych korytarzach i strzegą
świętych tradycji Czarniecczyków. Przypominają, że: "Przeszłość -
to dziś, tylko cokolwiek dalej ... " .
-
Pani Profesor - jakie obrazy z dzieciństwa i młodości
najgłębiej utkwiły w Pani pamięci?
-
To było bardzo dawno temu, bo mam już 83 lata. Dzieciństwo i
młodość zawsze człowiek pamięta najdłużej, ponieważ są to chwile bardzo
szczęśliwe. Swoje młodość spędziłam na Podlasiu, z którym jestem ogromnie
związana. Przez wiele lat pracowali tam moi rodzice, później ja i mój mąż. Ale
wcześniej uczyłam się w Liceum Czarnieckiego, które ukończyłam w 1934 roku.
Następnie studiowałam w Warszawie u profesora Łępickiego, znawcy filologii
niemieckiej. W 1939 roku poznałam przyszłego męża. Ale wkrótce wybuchła wojna i
on musiał w niej uczestniczyć. Pobraliśmy się dopiero 6 lat później na Gwiazdkę
1945 roku. Zaraz po wojnie uczyłam j. polskiego w Liceum Pedagogicznym na
Podlasiu. Dopiero w 1954 roku przyjechałam do Chełma i zaczęłam pracować w I LO
jako nauczycielka j. niemieckiego.
- Jak wspomina Pani I LO?
-
Wspominam je "podwójnie". Te najstarsze wspomnienia
pochodzą z czasów, gdy byłam uczennicą liceum. Miałam wspaniałych nauczycieli:
profesora Janczykowskiego, który był wspaniałym znawcą regionu chełmskiego,
profesora Kińczyka, który uczył między innymi panią Kropp, bibliotekarza Teofila
Sosnowskiego i wielu innych. Byli to ludzie "starej daty", jeszcze
sprzed wojny. Dyrektorem szkoły był pan Ambroziewicz. Jego żona uczyła mnie
historii. Pan Ambroziewicz był wielkim patriotą, posiadał ogromną wiedzę. Był
bardzo przystojny, reprezentacyjny... Kiedy został przeniesiony do Liceum
Batorego w Warszawie, szkoła zorganizowała cudowną uroczystość pożegnalną. Jako
gorliwa harcerka wręczałam dyrektorowi w imieniu harcerzy piękny upominek. Była
to miniaturowa izba harcerska. Dyrektor bardzo miłował harcerstwo polskie, które
było szkołą patriotyzmu. Później, będąc na studiach w Warszawie, chodziłam na
spotkania, które organizował. Zawsze utrzymywał serdeczne kontakty z
chełmianami.
-
Jakie były warunki w nowym miejscu pracy w 1954 roku?
-
Bardzo dobre. Miałam własną klasopracownię, w której mieściło
się 12 osób. Była tam także "językowa biblioteczka", różne urządzenia
audiowizualne, pomoce naukowe. Mogłam różnymi metodami zachęcić młodzież do
nauki j. niemieckiego.
-
Czy zainteresowanie j. niemieckim w czasach, gdy Pani
uczyła, było duże?
-
Po wojnie młodzież niechętnie uczyła się tego języka. Dzisiaj
młodzi ludzie ucząc się j. niemieckiego mają zupełnie inną motywację: chcą
wymiany kulturowej, sportowej i towarzyskiej z Zachodem. Zaraz po wojnie w nas
wszystkich tkwił pewien uraz psychiczny, jako pozostałość po czasach
nieludzkich.
-
Jak wyglądał Pani pierwszy dzień w szkole?
-
Bałam się niesłychanie. Wszystko było "przerażające":
tyle młodzieży, ciekawych oczu...
-
Jakie jest Pani zdanie na temat zawodu nauczyciela?
-
To bardzo trudna praca. Trzeba reprezentować wysoki poziom,
żeby sprostać zadaniu, jakie staje przed każdym nauczycielem. To naprawdę trudna
sztuka.
-
Czy jako mała dziewczynka marzyła Pani o zawodzie
nauczycielki, a może fakt, iż rodzice byli nauczycielami, uczynił z Pani
pedagoga?
-
Nie wiem, czy o tym marzyłam. Tak się jakoś złożyło...
Przeważnie rodzice przekazują zawód dzieciom. Może zamiłowanie do pracy
nauczycielskiej przekazuje się w genach?
-
Jaka atmosfera panowała w liceum?
-
Stosunek młodzieży do nauczyciela i nauczyciela do młodzieży
był troszeczkę inny niż obecnie, tzn. był bardziej serdeczny. Teraz ten stosunek
jest bardziej "luźny". Może dlatego, że jest tak dużo atrakcji, np.
telewizja 30 lat temu też była, ale nie odgrywała takiej roli w naszym życiu jak
obecnie?
-
Czy uczyła Pani kogoś z obecnych profesorów I LO?
-
Tak, pana Krzywickiego. Ale to było bardzo dawno temu, bo
profesor Krzywicki ukończył liceum 30 lat temu.
-
Jak Pani Go wspomina?
-
Był bardzo dobrym i zdolnym uczniem.
-
Czy mogłaby Pani opowiedzieć o sukcesach Pani uczniów?
-
Większość moich uczniów wybierała filologię niemiecką. W tej
chwili mogę pochwalić się 15 lektorkami, m. in. lektorka Akademii Sztabu
Generalnego, lektorka Politechniki Lubelskiej. Były to przeważnie lektorki, a
nie nauczycielki, ponieważ funkcja ta dawała możliwość wyjazdów za granicę,
dokształcania się na kursach, a to przecież jest konieczne w nauce języka. Mój
uczeń jest profesorem doktorem habilitowanym. To Ryszard Lipczuk, który
początkowo był profesorem w Toruniu, potem przeniósł się do Szczecina.
-
Czy utrzymuje Pani kontakty ze swoimi uczniami?
-
Oczywiście. Związaliśmy się tak silnie uczuciowo, że po dziś
dzień przyjeżdżają do mnie na imieniny czy jakieś inne święta. Utrzymujemy
bardzo mile stosunki towarzyskie. W tym roku klasa, która obchodziła swoje 50
urodziny, przyszła do mnie i razem "świętowaliśmy". W tej klasie był
m.in. pan Krzywicki. Oni co pewien czas gromadzą się razem i przychodzą do mnie.
Wtedy ja przygotowuję tort orzechowy i ich przyjmuję. Ostatnio była u mnie Ania,
która ukończyła elektronikę w Krakowie i teraz jest szefem firmy elektronicznej
w Wiedniu. Przesyła mi przesympatyczne listy i drobne upominki. To taka
przyjaźń, która była i trwa do końca życia.
- Co sądzi Pani o współczesnym liceum?
-
To była i jest wspaniała szkoła, która wykształciła wielu
szlachetnych ludzi, pożytecznych dla społeczeństwa. Na ostatnim zjeździe
osobiście poznałam pana dyrektora Różańskiego. Uważam, że znakomicie prowadzi
szkolę, o czym świadczą ostatnie osiągnięcia; sala gimnastyczna i basen.
-
Czy czapla zawsze była symbolem naszej szkoły?
-
Tak, zawsze nam towarzyszyła.
-
Jak wygląda Pani życie bez szkoły?
-
W każdej sytuacji życiowej jest mnóstwo obowiązków. Mam dużo
zajęć praktycznych. Mój mąż jest chory. Muszę gotować mu obiady. Mimo że nie
chodzę, to jestem jeszcze dosyć zdrowa. Poza tym mam pomoc z opieki społecznej.
W wolnych chwilach czytam lub oglądam telewizję.
- Jak dokończyłaby Pani zdania:
- Z sentymentem wspominam... ...pracę w Liceum Czarnieckiego.
-
Najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło... ...to miłość
uczniów. Los obdarzył mnie gorącym sercem Ani, która pięknie do mnie
pisuje.
-
Nie ma nic gorszego niż... ...utrata nadziei lub
jakiegoś pragnienia. Zawsze trzeba mieć nadzieję i wiarę w dobro.
-
Boję się... ...Niczego się nie boję! Życie wymaga od
człowieka bohaterstwa w wielu przypadkach. Żadne lęki i obawy nie pomogą. Trzeba
"wziąć się w garść" i wszystkiemu dać radę.
-
Jestem wdzięczna... ...tym, którzy ukazali mi piękno
życia.
-
Jakie cechy najbardziej pomogły Pani w życiu?
- Dokładność i sumienność.
-
Czy uważa Pani, że miłość i dobroć, które zaznajemy jako
dzieci, mają wpływ na resztę życia?
-
To, z jakiego środowiska człowiek wyszedł, ma wielki wpływ na
resztę jego życia. Jeśli w rodzinie było miło i serdecznie, to później zawsze
tęskni się do tej atmosfery.
-
Czy lubi Pani święta Bożego Narodzenia?
-
Ogromnie. Moje święta są bardzo piękne. Przyjeżdża do mnie cała
rodzina i razem przygotowujemy wieczerzę wigilijną. Zawsze mam żywą choinkę.
Dawniej rolę choinki pełniła jodła. Taki cudowny zapach roznosił się w całym
mieszkaniu, że aż człowiek był nieprzytomny z tego zapachu. Niestety, jodły są
teraz pod ochroną i musimy zadowolić się zwyczajnym świerkiem. Poza tym jestem
takim Św. Mikołajem całej rodziny. Zawsze robię prezenty. Przeważnie kupuję
bieliznę nocną, czekoladę i owoce. Oczywiście też otrzymuję prezenty. Zgodnie z
rodzinną tradycją "Mikołaj" jest nie 6 ale 24 grudnia w Wigilię.
-
Gdyby los dał Pani jeszcze jedno życie, jak chciałaby je
Pani przeżyć?
-
Chyba tak samo. Niczego nie chciałabym zmienić w swoim życiu.
Zawsze żyłam z rozwagą i poważnie podchodziłam do wszelkich obowiązków.
- Dziękujemy za rozmowę.
Chełm, dn. 7.12.1997 r. Aneta Szwalikowska i Monika Szewczuk,
klasa II a | Powrót
|