Roman Liwak

Moja droga do Ameryki.

 

                                         Egzamin dyplomowy zdawałem w grudniu 1970 r, kiedy to  masakrowano Wybrzeże. Równocześnie  z Gierkiem zaczynaliśmy  więc nowe życie. On miał pracę od razu, a ja waletowalem w akademiku do maja, bo ZMS, do ktorego nigdy nie należałem ,  wystawil mi opinie „Zastrzezenia natury polityczno spolecznej” i nie mogłem znaleźć pracy.Przyjęto mnie w końcu do pracy w zespole badawczym przy Wydziale Chemii Politechniki dzięki układom typu barowego.Moja pierwsza pensja to 1100 zl( pamietam jak dzisaj) ale praca byla bardzo ciekawa. Mielismy opracować technologie i produkcję pilotową pamięci cienkowarstwowych do komputerow.

                               Zamieszkalem wraz z dwoma innymi inzynierami w starej kamienicy tuż przy Politechnice. Mieliśmy łazienkę z zimną wodą wspólnie  z 10 sublokatorami. Prawdziwy folklor warszawski . W jednym  pokoju mieszkała dama z bieżącym mężem,  a w kąciku odgrodzonym tekturą mieszkał jej były mąż. Drugi kąt zajmowała córka damy ze swoim mężem oraz psem. Obok w pokoju mieszkal wysuszony tramwajarz z trojka dzieci oraz żona pijąca codziennie. Do tego dochodziła pani lekkich obyczajów świetnie pamiętająca Piłsudskiego oraz pluskwy.Przez ścianę mieliśmy klub dzieci niedorozwiniętych i słuchaliśmy z jakim entuzjazmem te dzieci uczyły się „Jeszcze Polska nie zginęła póki my żyjemy...

                          Praca  pochłonęła mnie całkowicie. Odnieśliśmy nawet znaczące sukcesy. Złoty medal na wystawie wynalazkow w Genewie i Mistrz Techniki Warszawy. Miałem swoje publikacje i patenty, za to żadnych pieniędzy. W 1972 ożeniłem się z Ewą,  siostrą kolegi ze studiów i pozostaję w tym zwiazku do dzisiaj. Zamieszkalismy w tzw. Domu Młodego Naukowca, gdzie średnia wieku była powyżej 40 lat. Przedwojenne 8 piętro, kapryśna winda, wspólna kuchnia, lazienka, no i kolekcja naukowców. Docent SGGW chodzacy na spacer na strych i wynajmujacy kobietę do robienia kanapek, bo brzydził się swojej żony, z którą miał wrednego synka.

                         Zacząłem spędzać wakacje pracując na czarno w Monachium. I tu uklon dla naszej Wychowawczyni. Mimo braku kontaktu z niemieckim na studiach, po tygodniu moglem sie dogadać, a po miesiacu prowadzilem dyskusje wojenne z gromadą Niemcow, bylych żołnierzy, policjantów, przesiedleńców.Na budowie Urzędu Patentowego EWG byłem też tłumaczem dla jugosławiańskich gastarbeiterów, którzy siedzieli w Niemczech  od 10 lat. Chodzac z moim szwagrem po piwiarniach poznaliśmy niezłą kolekcję obieżyświatów. Spotkałem nawet byłego podoficera Wehrmachtu, który był dwa razy po przeciwnej stronie frontu z moim ojcem.Raz w 1939 r. na Żoliborzu w Warszawie, a drugi raz pod Budziszynem w kwietniu 1945.Innego znowu polski ksiądz na Pomorzu nie chciał ochrzcić z imieniem Helmut tylko kazał rodzicom dać mu imię Stanislaw.W jednej z knajp nauczyliśmy podchmielonych monachijczyków śpiewać po polsku   „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz....”
Przy okazji te wyjazdy pokazywały w jaką beznadzieje  wchodził PRL.

                      W Monachium zastał nas z żona  sierpień 1980. Telewizja  niemiecka zachłystywała się wiadomościami z Polski, a my stykaliśmy się z wyrazami ogromnej sympatii.
Kupilismy Volkswagena i wróciliśmy pełni optymizmu do Warszawy. A tu coraz gorzej. Sklepy puste i gromady biegające z kartkami. Dzięki solidarnościowym porządkom dostaliśmy wreszcie długo oczekiwane własnościowe mieszkanie, ale długo w nim nie mieszkaliśmy. Wziąłem roczny urlop bezpłatny i postanowiliśmy z żona popracować gdzieś w świecie. Pojechaliśmy w lipcu do Wiednia. Tam gromady Polakow szturmujacych obozy dla uchodźców i pełno znajomych z Warszawy. Wynajelismy mieszkanie i zaczelismy medytowac co dalej. W telewizji austriackiej ciągłe dyskusje, wejdą Sowieci  do Polski czy nie.

                        Dowiedzielismy sie ,że prez. Reagan udostępnił 2000 wiz ekspresowych dla Polaków. Złożyliśmy wnioski o wyjazd do USA i 28 wrzesnia 81 roku lądowaliśmy w Nowym Jorku. Samolot przywiózł ponad 200 emigrantow, głównie Polaków paru Słowaków, Węgrów  i rodzinę Rumunów z siedmiorgiem dzieci, ktorzy przepłynęli Dunaj. Po paru godzinach załatwiania papierów przez niechętnych urzędników zawieziono nas wreszcie półprzytomnych  do hotelu . Po trzech godzinach snu zerwano nas wszyskich i zaczęto ludzi grupkami rozsyłać po całych Stanach. My dopiero wieczorem dostaliśmy bilety do Orange County w południowej Kalifornii. Byliśmy zbyt zmęczeni, żeby się cieszyc. Grupa 11 osób z minimalna znajomością angielskiego została załadowana do liniowego Jumbo jeta i wysłana do Los Angeles, gdzie mieli na nas czekać. Oczywiście nikt na nas nie czekał, a bagaże gdzieś się zawieruszyły. Zacząłem szukać na lotnisku kogoś mówiącego po niemiecku, żeby się naprawdę dobrze dogadać.Nawet w Lufthanzie byli sami czyści Amerykanie. Znalazłem w końcu recepcjonistkę, której tatuś, Estończyk, był w Wermachcie. Zadzwoniliśmy do  niego. On przetłumaczył wszystko córce. Teraz już poszło gładko . Telefon do Nowego Jorku, autobus dla nas. Okazało się, że czekano na nas na innym lotnisku. Zapakowaliśmy się i po godzinie wylądowaliśmy w objęciach miejscowej Poloni, emigracji wojennej, patriotycznej i gościnnej. Zamieszkaliśmy w Anaheim w rodzinie przedwojennego oficera , wykładowcy szkoły  w Zegrzu, adiutanta Rydza Smigłego i szefa Łącznosci Brygady Spadochronowej w Anglii.Przemiły dżentelmen o bogatym barwnym życiorysie. Jego córka wywieziona po powstaniu z Warszawy i zięć, porucznik w dywizji Maczka. Tam wreszcie wyspaliśmy się i zaczęliśmy chłonąć otoczenie. Pierwsze palmy , kąpiel w Pacyfiku , błękit nieba i dużo słońca , a był to już październik. Po 10 dniach znalazłem pracę w dużym zakładzie budującym i naprawiającym minikomputery. W życiu tego nie robiłem, ale kiedyś trzeba zacząć. Wynajęliśmy mieszkanie blisko pracy, Polonia dała nam jakieś meble i zaczęliśmy samodzielne życie. Za pierwszą pensję kupiłem radio, żeby się osłuchać z językiem. Mieliśmy też telewizor bardzo pomocny w nauce języka, no i jakoś poszło.

                                    W grudniu 81 szok, stan wyjątkowy w Polsce. Teraz wiedziałem , że szybko tam nie wrócę. Zaczęliśmy się urządza w USA. Z pracą nie było łatwo. Złapano w okolicy szpiega KGB Polaka z Polservisu, wiec mogłem zapomnieć o pracy w technologii elektronowej. Zacząłem wiec uczyć się komputerów i przy nich już zostalem.Po 8 miesiącach kupiliśmy wreszcie nowy samochód i zaczęliśmy oglądać okolicę.

                              Oprócz wieżowów w  centrum Los Angeles to zabudowa jest plaska, monotonna i na ogół nieciekawa. Miejscowosci łaczą się ze soba, wiec jedzie sie kilometrami przez podobne okolice. Dopiero w górzystych obrzeżach krajobraz jest inny. Zielono jest w zimie i wiosną. Lato wypala zieleń na kolor brązu i popiolu. Pojechalismy oczywiscie do Las Vegas. Kasyna sa nudne, ale światła w nocy to coś niesamowitego.

                      Ogromne wrazenie wywarł na nas Wielki Kanion rzeki Kolorado. Jest to widok nieprawdopodobnie piekny. Zmieniajace sie cienie i kolory o różnych porach dnia zaskakują każdego. Zatoka San Francisko, Santa Barbara, Dolina Yosemite, tysiącletnie sekwoje, jeziora  w gorach Sierra Nevada to tylko pare miejsc naprawdę unikalnych.

                    W marcu 84 roku kompletnie zdewastowała nas wiadomość o śmierci Kazika. Do tej pory nie dochodzi to to do mnie tak naprawde.

                    W kwietniu   urodzila nam sie corka Ania. Byla duża i zdrowa. Teraz zycie zaczęło się koncentrować wokół niej. W tym samym roku dojechal do nas Wojtek brat mojej zony i moj kolega z akademika.Teraz czas zaczął biec coraz szybciej. Ania rosła i my też. Dziecko mówi biegle po polsku, co nie jest takie powszechne wśród tutejszej Polonii. Wielu Polakow szybko się amerykanizuje i uważa ,ze znać dwa języki to nie jest cool.

                    W 1987 r zostalismy obywatelami USA oraz kupilismy ( na kredyt) naszą obecną siedzibę w miejscowości Orange.( 80 km od centrum Los Angeles i ok 30 km od Pacyfiku).Ania zaczela chodzic do szkoly amerykanskiej, a w soboty do polskiej, ( przy polskim kościele). Udzielała się w miejscowym zespole tańca oraz występowała na wszelkich akademiach „ku czci”.
Ja urządzałem , ze swoich zbiorów starej broni , odznak, plakatów i mundurów wystawy okolicznościowe pozwalające  polskim dzieciom dotknąc bogatej ojczystej historii.Przypuszczam , ze dzwigając stare szable, helmy i karabiny lepiej zapamietają historię swojego narodu.
Jeżdżąc po różnych targach i aukcjach udalo mi się zebrać sporo poloników przemycanych niegdyś z PRL i zamienianych na różne dżinsy czy ortaliony.
To zadziwiajace ile rzeczy polskich jest rozsianych jeszcze po świecie.

                    Spotkałem też tutaj wielu wspaniałych ludzi o bogatych, niezwykłych życiorysach,  których los rzucił tak daleko od ukochanej przez nich Polski.

                W polowie lat 90 tych zetknąłem się z grupa  bylych kresowiakow, ktorzy spontanicznie zawiązali Komitet pomocy Polakom w byłym ZSRR. Najmlodsi z nich byli koło 70-tki, ale pelni energii i oddania. Zacząłem gromadzić sprzęt komputerowy. Mój garaż stał się montownią komputerow. Zbudowałem ponad 200 systemów komputerowych, które poszły do szkół polskich na Litwie ,Lotwie, Białorusi i Ukrainie. Wysłaliśmy w pełni oprogramowane PC, monitory, drukarki, scannery itd. Ostatni transport wyruszył z Los Angeles 19 maja tego roku. Poszly też pieniądze na odbudowę polskich parafii klasztorów i cmentarzy.
W nagrodę mają mi wypisać coś ładnego na nagrobku.

W tym roku Ania konczy liceum i idzie na studia - Ekonomia i Stosunki Międzynarodowe.

                  Ja od 5 lat pracuję w dużej firmie naukowo badawczej związanej z Lotnictwem USA „The Aerospace Corp.” w Los Angeles . Do pracy mam 60 km, ale jeżdżę firmowym minibusem. Czas dzielę między prace, budowę komputerów, kolekcje, Polonię,  książki i rodzinę.
Muszę też poważnie myśleć o zabezpieczeniu finansowym na przyszłość. Federalna emerytura „Social Security” jest śmiesznie niska. Należy odkładać i inwestować na giełdzie , ktora jak na złość dołuje od 2 lat.

                        Polskę odwiedziłem tylko 2 razy w 1990 i 95 . Urlopy tu są bardzo krótkie. Typowo – dwa tygodnie.

                   Stany nie są rajem . Mają dużo zalet.  Sprawy codzienne są bardzo dobrze zorganizowane, ludzie są z reguły przyjaźni, ale system  ma też wady i pieniądze nie leżą na ulicy.

                  

                                                                                                         Roman Liwak