CZESŁAW KLIMOWICZ
WŁODZIMIERZ SKALSKI

Nie mnie jesteście potrzebni,
ale Polsce...


        Piętnaście lat temu odszedł od nas na zawsze wybitny i wielce zasłużony dla chełmskiej oświaty człowiek – mgr Ferdynand Tadeusz Kosiba, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego im. Jana Kazimierza, żołnierz Września, w czasie okupacji hitlerowskiej jeden z organizatorów tajnego nauczania Siedlcach, nauczyciel Liceum Czarnieckiego, Liceum Pedagogicznego, Liceum Felczerskiego, Państwowego Liceum Pielęgniarstwa i Technikum Ekonomicznego. Pracę nauczycielską, po wstępnym stażu w Siedlcach, rozpoczął w tutejszej szkole w r. 1937 i tu powrócił po zakończeniu działań wojennych.

        We wspomnieniach jawi się nam jako wspaniały człowiek i nauczyciel, głęboko mądry, życzliwy ludziom, sprawiedliwy i obowiązkowy, o wyjątkowej kulturze osobistej. W czasach szkolnych nie wszystko było takie jednoznaczne. Zaczęło się od pozornie niewinnego pytania zadanego w wyniku mętnej odpowiedzi opisującej ruchy kuli ziemskiej: "a ta oś, zbudowana jest z czego?" Odpowiedź wyciśnięta z nas, zresztą siłą, zajęła pozostałą część lekcji. A potem przyszła historia i tzw. zagadnienia. I nagle okazało się, że nie wystarcza już wiedzieć kto, kiedy i co, ale i dlaczego? To nieszczęsne "dlaczego" nie opuściło nas już do samej matury i śni się pewnie niektórym do dziś. Tak, wiedzieć to za mało, trzeba było jeszcze rozumieć i na dodatek umieć uzasadnić, co wcale nie było takie "przyjemne", bo "wpuszczanie w maliny" było Jego dodatkową specjalnością. Nie było też łatwe, bo prostota i jasność języka była przedmiotem nieustannej troski Profesora. Umiał mówić o rzeczach skomplikowanych zwięźle i jasno. Jego umiejętność stawiania interesujących i istotnych pytań była wprost niezwykła. Obcojęzyczne naleciałości tępił bezwzględnie, pustosłowia nie tolerował na równi z nieróbstwem, krętactwa wprost nie znosił. Z ilu to pięknych rzeczy trzeba było zrezygnować, żeby przemyśleć, przedyskutować i przewidzieć, z czego też jutro będzie "kosił", i może usłyszy się: "Bogu zabrałem, tobie daję, szanuj" (to tylko w przypadku otrzymania oceny bardzo dobrej).

        I do dziś nie potrafimy odpowiedzieć jak On to robił, że zawsze był otoczony grupą uczniów, którzy poszliby za Nim w ogień. Co o tym decydowało? Niezwykłe opanowanie, niekwestionowany autorytet, urok osobisty czy może ta druga twarz? Tak, Profesor miał dwie twarze. Tę na lekcji, gdzie jednych mobilizował, innych wręcz zmuszał do nauki i drugą, poza salą lekcyjną. Po lekcjach był po prostu starszym, doświadczonym i mądrym kolegą. To do Niego przychodziliśmy z problemami, które nie nadawały się do rozstrzygnięcia z rodzicami, to po lekcjach można było jeszcze raz, niejako prywatnie, bez zagrożenia, wrócić do spraw spornych i... nawet wygrać. A może tych chłopaków przyciągał tym, że traktował ich bez żadnych uprzedzeń, jednakowo tych z miasta jak i ze wsi, niezależnie od kształtujących się w nich przekonań politycznych. Najwyżej cenił pracę i chęć do nauki, właśnie chęć, a nie zdolności. Być może sprawiała to jego niezwykła opiekuńczość nad tymi, którzy przeżyli, a którym brakowało często i domu i rodziny. Chronił ich i uodparniał na niepowodzenia, podtrzymywał na duchu w trudnych chwilach, zaszczepiał w nich radość tworzenia. Był również wychowawcą w internacie. I gdy chłopcy - zetempowcy wracali w niedzielę z tzw. "terenu" mieli pewność, że w kuchni będzie paliło się światło, że kolacja czeka niezależnie od godziny powrotu, i że jak trafią na Jego dyżur, to na zakończenie usłyszą: "najedliście się, czy może..." - i tu wymowny ruch ręki w stronę kluczy do "królestwa" pani Broni, tj. do magazynu żywnościowego (ech! korzystało się i wykorzystywało). A może była to sama twarz, twarz mądrego przyjaciela młodzieży, który konsekwentnie realizował to, co nam często powtarzał: "wasza wiedza nie mnie jest potrzebna, ale wam i Polsce".

        Pracował w wielu szkołach, ale kontaktu z czarniecczykami nie tracił nigdy. Przyjeżdżali do Niego z całej Polski. Może po to, by pochwalić się sukcesami na studiach i usłyszeć ironiczne, ale jakże pełne zadowolenia: "jeszcze tam się na tobie nie poznali?"... Może po pomoc lub jeszcze jedną mądrą radę, może zameldować, że szansy nie zmarnowali, a może po prostu z potrzeby serca?
I dziś, gdy po latach przyjeżdżają do Chełma, pierwsze kroki kierują tam, do Niego, na cmentarz przy ul. Lwowskiej - Jego uczniowie.

Czesław Klimowicz
Włodzimierz Skalski